Rok 2015. Osiemdziesiąt pięć osób ma majątek większy niż pozostała połowa ludzkości na kuli ziemskiej. W rajach podatkowych ukrywa się nielegalnie nawet 32 biliony dolarów. Swobodnego przepływu nielegalnych fortun nie blokuje jednak żadna straż graniczna, a żaden z miliarderów nie trafił do obozu zamkniętego za podobne malwersacje. Polska to europejski rekordzista w umowach śmieciowych – setki tysięcy pracodawców oszczędzają w sumie miliardy złotych zatrudniając nas w sposób nielegalny. Ich bezprawne oszczędności skazują nas na śmieciowe emerytury i głodowe pensje.
Prawda jest taka, że ukraińskie sprzątaczki, syryjscy kucharze, polskie pielęgniarki i nauczyciele – nas wszystkich elity zmuszają do budowania ich niebotycznych fortun. Dotąd jednak żadne regulacje rządów Unii Europejskiej, w tym Polski, nie wydały tak zdecydowanej wojny wobec architektów polityki zaciskania nieswojego pasa, jak wobec ich ofiar – mas ludzi uciekających za chlebem z głodzonych i bombardowanych stron świata. Także media głównego nurtu od dekad nie zająknęły się słowem o „nielegalnych miliarderach”, „nielegalnych pracodawcach”, „nielegalnych prywatyzacjach” i „nielegalnych spekulacjach” – tymczasem zalewają nas dziś falą nienawiści, wobec kogo?… „Nielegalnych imigrantów”!
Przyznajmy: swobodne życie i dach nad głową w miejscu pochodzenia bądź wolnego wyboru to dziś przywilej dla nielicznych. Z Polski w zeszłym roku uciekło za chlebem kolejne 124 tysiące osób – to tak, jakby z mapy kraju znikł Wałbrzych, Płock, czy Opole. 25 lat po transformacji Polska pobiła rekord – w 2014 r, poza krajem przebywało już 2,32 miliona emigrantów ekonomicznych. Co więcej, „pozostać w Polsce” wcale nie znaczy być u siebie: wewnątrz granic kraju, na ciągłą tułaczkę za chlebem skazane są miliony ludzi z podupadłych miast i regionów, w których po 1989 roku elity masowo likwidowały zakłady pracy, na korzyść konkurencji wielkiego kapitału zagranicą. „Warszawka” zwie tych ludzi „słoikami”, brytyjskie brukowce – chordą słowiańskich barbarzyńców.
Jeśli człowiek na zmywaku to barbarzyńca, jak nazwać architektów brutalnych „terapii szokowych”? Każdy region Trzeciego Świata ma swojego Balcerowicza. W ramach tzw. Strukturalnych Programów Dostosowania (ang. SAP) od połowy lat 80-tych – przez Meksyk, Tunezję, Egipt, Syrię, Polskę, Ukrainę, po daleki Bangladesz – ruszyła masowa prywatyzacja zakładów pracy i usług publicznych, deregulacja czynszów i likwidacja ceł na import z najbogatszych państw. Słowem, korporacyjna inkwizycja. Plany wdrażane przez trzecioświatowych Balcerowiczów uruchomiły masowy wzrost fortun dla nielicznych, masowe rozwarstwienie, masową ucieczkę rosnących majątków do rajów podatkowych, a w końcu – masową emigrację ludzi z krajów poddanych szokowym terapiom.
W ustroju rosnących wpływów najbogatszych, rolą III RP pozostaje ochrona ich przywilejów oraz takie zarządzanie „kapitałem ludzkim” i jego migracją, by utrzymać stabilny popyt na półdarmową pracę. Papież kapitalizmu, Adam Smith, zwykł podkreślać że „liczbę ludzi reguluje się tak jak liczbę innych towarów – według logiki popytu i podaży”. To nie przypadek, że towary tworzone np. w Bangladeszu na potrzebę polskiej korporacji LPP, wytwory pracy pół-niewolniczej, mają większą swobodę ruchu niż ludzie, którzy od takiej pracy pragnęliby uciec.
Zasieki, mury, armie na granicach, więzienia i obozy deportacyjne, nagonka w mediach na „innych”, „obcych” – ach, gdyby władze wyrażały choć promil podobnej zaciekłości w karaniu pracodawców za brak zapłaty należnej pensji! Wszak na czas nie płaci już prawie połowa szefów w Polsce – kraju o najniższych kosztach zatrudnienia w całej Europie.
W zamian, w sukurs najbogatszym idą narodowcy, którzy zapewniają, że za dotychczasowy wyzysk, śmieciowe płace i emerytury odpowiadać mieliby…. imigranci. Zarazem, ich wycie „Polska dla Polaków!” nie przekonało dotąd dzieci Kulczyka, by przestały rozliczać się w Szwajcarii i podzielić się fortuną z rodakami. Podobne hasła nigdy nie były kierowane przeciwko rodzimym prominentom, ani nawet arabskim szejkom, ale właśnie przeciwko ludziom pracy, a w efekcie – przeciw nam wszystkim. Nacjonalista woli szukać solidarności z polskim szefem, polskim bankierem, deweloperem, kamienicznikiem – choć owe instancje systematycznie robią go w konia – niż ujrzeć pokrewieństwo swojego losu z warunkami życia wyzyskiwanych pracowników z Ukrainy, Syrii, Iraku.
Figura narodowego imbecyla jest znakomicie pożyteczna dla liberała-kapitalisty, lojalnego fana Gazety Wyborczej. Po pierwsze, narodowcy „walczący z systemem” nie zagrozili dotąd bezpieczeństwu żadnego bankiera, biznesmena, ani nawet post-komunisty, napadając na „twórców systemu” w postaci anarchistek, uchodźców, pedałów i osób bezdomnych. Zarazem, choć ów liberał stał murem za każdą kolejną reformą Balcerowicza i za każdą wojną, w której dla wyzwolenia arabskich kobiet spuszczano na nie bomby, dziś pragnie błyszczeć w kontraście do łysych pajaców jako światły „obrońca praw człowieka, walczący z przejawami rasizmu i ksenofobii”, ba! Jako „lewak”!
Więcej, w szerokim froncie „przeciw nacjonalizmowi”, cała rzesza przedstawicieli najróżniejszych obozów i partii umiarkowanego postępu mogą czuć się niczym rycerze wolności, jeśli tylko obok „przeciwko czemu”, nie zadać im pytania: „o co walczymy?”.
„Zdrowy rozsądek” w ramach demokracji liberalnej proponuje „racjonalną” politykę migracyjną opartą o logikę przymkniętych drzwi: głośno odrzucając rasistowski ekstremizm, łaje narodowców za to, że nie potrafią dostrzec iż imigranci mogą być przydatni w świetle demografii i europejskiego rynku pracy, w którym powoli brakuje rąk. Jak mówi dr hab. Maciej Duszczyk, doradca byłego premiera, dziś szefa parlamentu UE: „politykę migracyjną prowadzi się, żeby uzyskiwać korzyści ekonomiczne i społeczne (…) W tych branżach, w których znajdują się imigranci, wynagrodzenia są już tak niskie, że nie ma czego obniżać. Proszę spojrzeć na te prace: w budownictwie, rolnictwie, gospodarstwach domowych. Tam wynagrodzenia są już tak niskie, że obniżenie ich spowodowałoby, że nawet cudzoziemcom przestałoby się opłacać je wykonywać.”
W takim ujęciu, człowiek nabywa prawo do życia jedynie poprzez odpowiednio nisko wycenioną pracę.
Dla owych demokratów granice solidarności z migrantami, tak jak granice „Solidarności” z robotnikami po 1989 roku, kończą się tam, gdzie kończy się interes kapitału. Po przekroczeniu tej granicy liberał uznaje słabość demokracji, akceptuje rządy twardej ręki, strajkujących/uciekających od niewolniczej pracy nazywa „bestiami” i apeluje o pałowanie, większy budżet na policję, wojsko i więzienie.
Tym samym, pozycja liberalna oczywiście nie egzekwuje „ekonomicznej i społecznej pożyteczności” od bankierów i coraz węższej elity. Jeden bank HSBC pomógł meksykańskim kartelom przeprać 881 miliardów dolarów – to więcej niż cały budżet Polski na 2016 rok. Jak okazało się w tym roku, w Europie HSBC pomógł ukryć na tajnych kontach setki miliardów dolarów należących do europejskich ministrów i rodzin królewskich. Pojedynczy klient z Polski zdeponował na takim tajnym koncie 293,3 mln USD.
Żeby solidarność przezwyciężyła nacjonalizm, trzeba uznać, że proponowane powszechnie podejście do „kryzysu uchodźców” jest karykaturą, która ma odwrócić uwagę od prawdziwego kryzysu: oto ustrój demokracji liberalnej, z całym bagażem pseudo-regulacji i wartości, pozwala ginąć milionom ludzi, by dać żyć garstce miliarderów. Tymczasem apologeci tego zbrodniczego ustroju zgrywają „antyfaszystów” promując demonstracje „solidarności zamiast nacjonalizmu”.
Nie traćmy czasu na fałszywe alianse. Przestańmy zapewniać Gazetę Wyborczą że „nie będzie żadnych radykalnych haseł, tylko antynacjonalistyczne i prouchodźcze”. W imię antyfaszyzmu podejmijmy hasła sprawiedliwości społecznej, zamknięcia granic dla nielegalnych fortun i otwarcia ich dla potrzebujących, zacznijmy apelować o powszechny strajk w odpowiedzi na tragedię ludzi pracy na granicach UE, wołać o powszechną płacę minimalną i emeryturę, rozliczenie elit za wojny i bańki spekulacyjne, za tworzenie gruntu pod nacjonalizmy i kryzys uchodźczy. Solidarność zwycięży nacjonalizm tylko jeśli przestaniemy się łudzić, że wielki kapitał stanie ramię w ramię ze swoimi ofiarami i na ich rzecz zrezygnuje ze swoich niebotycznych przywilejów.
„Kapitał ludzki” umie się skutecznie buntować, rządzi się swoimi potrzebami. Zdolny jest przebić się masowo przez mury, pola minowe w Chorwacji i zasieki węgierskiej straży granicznej. Pełne desperacji próby kontrolowania „nadwyżki” siły roboczej na rynku europejskim nie są w stanie powstrzymać ludzi, którzy przez wyjazd właśnie się odbili od dna w swoich krajach pobytu. Dla klasy robotniczej w Polsce, dla prekariuszy i prekariuszek tego kraju i reszty Europy, skuteczniej jest ujrzeć w tych ludziach sprzymierzeńców w przyszłych walkach pracowniczych. W końcu nikt nie ucieka z piekła w poszukiwaniu polskiego obozu pracy. To nie kilka tysięcy biznesmenów z Monako ma się przemieścić do Polski, a ludzie, którzy będą tu pracować w większości na najniższych szczeblach. Są więc sojusznikami w walce o lepsze warunki pracy i sprawiedliwą dystrybucję bogactwa. To od naszej solidarnej reakcji zależy, czy chwilowy wyłom w zarządzaniu siłą roboczą przełoży się na większą presję wobec wielkiego kapitału i w efekcie – radykalną zmianę społeczną, czy też skończy się masowymi deportacjami oraz wzmocnieniem państwa policyjnego, przeciwko nam wszystkim.