O tym, że polski rząd zamierza wzorować się na władzy Victora Orbana nad Węgrami, wiadomo nie od dziś. Butne odrzucenie alokacji uchodźców po Europie (idiotyczne jak na ksenofobiczny rząd kraju wszakże granicznego w Unii), wykorzystywanie bojówek skrajnej prawicy do wszelkiej „brudnej roboty”, jakiej nie godzi się wykonywać oficjalnym formacjom mundurowym, chorobliwa homofobia, wreszcie motywowanie izolacjonizmu kulturą i –co groteskowe – religią. To wszystko już było. Do obrazka „Drugiego Budapesztu” brakowało już tylko zaufania władz do Kremla i budowanej przezeń wizji świata . Aż do końca sierpnia 2016 roku, gdy minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak zdjął maskę i objawił jawnie proputinowskie oblicze.
Minister Błaszczak to człowiek, którego paniczna reakcja na zapowiedziany na lipiec w Warszawie koncert ukraińskich zespołów rockowych doprowadziła do zatrzymania zespołu Ot Vinta na granicy w Terespolu. Polski polityk próbował wtedy motywować swoją interwencję kwestiami bezpieczeństwa, ale przez jego wyjaśnienia wyraźnie przebija uprzedzenie do Ukraińców (cytujemy z nadzorowanej z Kremla strony Sputnik News, która o polskim MSZ wypowiada się bardzo pozytywnie):
„Ja tak to oceniam, że organizator tej imprezy chciał przenieść awanturę z Przemyśla [gdzie występy zablokował donos kiboli do prezydenta miasta – przyp. aut.] do Warszawy (…) W kontekście szczytu NATO i tego, że za tydzień będziemy obchodzili 73. rocznicę ludobójstwa na Wołyniu dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich, ja nie zgodzę się na to, żeby w jakikolwiek sposób porządek publiczny, za który jestem odpowiedzialny, czy też bezpieczeństwo obywateli naszego kraju zostało narażone.”
1 września b.r., używając równie „lotnych” argumentów bezpieczeństwa, ale nie zapominając o wklejeniu do swej wypowiedzi cytatu z naziodowców, minister wydał swoje kolejne oświadczenie. Odbyło się to po skandalicznej blokadzie granicy z Białorusią w Terespolu przed grupą 200 osób uciekających z krajów byłego Związku Radzieckiego. Osobom tym odmówiono złożenia na granicy wniosku o status uchodźcy, łamiąc tym samym postanowienia Konwencji Genewskiej z roku 1951. Straż graniczna po rozkazach z Warszawy odesłała Czeczenów i pozostałych oczekujących migrantów z powrotem na teren Białorusi, gdzie ci koczowali przez 48 dni w ramach protestu, bezskutecznie. Tymczasem butny minister pochwalił się „zablokowaniem nowego kanału przerzutu muzułmanów do Europy”, i na konferencji prasowej grzmiał:
„Wbrew poprawnym politycznie ja wiążę zamachy terrorystyczne z napływem migracji muzułmańskiej z Bliskiego Wschodu, Północnej Afryki i Azji. Jeden z dowodów – dwóch zamachowców z Paryża było zarejestrowanych na jednej z wysp greckich jako uchodźcy. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że to są procesy związane. To jest zmiana polityki. Poprzedni rząd PO-PSL otwierał drzwi przed napływem imigrantów muzułmańskich. Zgodził się, żeby Polska przyjęła tysiące emigrantów muzułmańskich. Rząd PiS się nie zgadza. Nie zgodzimy się na to, żeby w Polsce były dzielnice, gdzie panuje szariat. Nie do-puś-ci-my!”
Można zapytać, jaka to zmiana polityki, gdy za rządów PO-PSL aby otrzymać status uchodźcy, należało być jednym z mniej niż procenta szczęściarzy, a najlepiej przyjść do UdsC z własną głową pod pachą. Od początków istnienia III RP najczęstszą odpowiedzią na wniosek o azyl jest niezmiennie „negatyw”. Wielu mieszkańców rejonów Kaukazu objętych wojną lub władzą terrorystycznych watażków utrzymywanych przez Kreml (czytelników ciekawych realiów czeczeńskich za Kadyrowa zachęcamy do zapoznania się z filmem dokumentalnym „Czeczenia – wojna bez śladu” dostępnym w całości na Dailymotion) mimo urzędniczych kłód pod nogami znajdywali jednak nierzadko schronienie w Polsce, gdzie do dziś są sportowcami, nauczycielami, budowlańcami, czy działaczami praw człowieka. W pewnym okresie czeczeńskiego kierowcę miał prezydent RP – Lech Kaczyński. Dziś jednak nawet złożenie wniosku o azyl – nawet tę niewielką cząstkę nadziei – odebrał uchodźcom z północnego Kaukazu pisowski minister ogarnięty szałem islamofobii.
Islamofobia – lęk przed muzułmanami przechodzący w praktyce płynnie w nienawiść do każdego, kto „wygląda na muzułmanina/muzułmankę”, nie oznacza jednak (wbrew fantazjom niektórych ksenofobów) sprzeciwu wobec organizacji „islamistycznych”, kręgów siłą narzucających swoją doktrynę współwyznawcom lub „niewiernym”, tak samo jak państwowy antyterroryzm nie odrzuca terroru jako doktryny. Paradoks? Oto Minister Błaszczak postrzega kadyrowską Czeczenię jako raj na ziemi, kraj „w którym nie ma przecież wojny”, do którego rodziny liczące na azyl mogą wrócić w każdej chwili. Nie trzeba jednak być Ministrem Spraw Wewnętrznych z armią dobrze opłacanych doradców i skarbcem kontaktów do międzynarodowych instytucji zajmujących się prawami człowieka, by doskonale wiedzieć, że to nieprawda. „Zakończenie wojny” w Czeczenii w 2009 roku oznaczało przeniesienie walk na grunt partyzantki i dywersji, a ze strony rosyjskiej – na umocnienie władzy niebezpiecznego, lecz na razie lojalnego Ramzana Kadyrowa, autokraty stosującego metody terroru w walce z wszelkimi przeciwnikami politycznymi, czy to partyzantami czy pokojowymi działaczami praw człowieka. Również i dziś, po fizycznej likwidacji sił niepodległościowych, z Czeczenii przychodzą historie o „znikających” ludziach i ich zastraszanych rodzinach, o makabrycznych egzekucjach, gwałtach i torturach oraz o kolejnych megalomańskich pomysłach prorosyjskiego prezydenta, od kilku lat pozującego na fanatycznego islamistę. To za Kadyrowa, znanego z powiedzenia „Allah nam daje” w odpowiedzi na pytania o źródła funduszy, wybudowano gigantyczne meczety na spalonej ziemi, zasłanianie włosów chustą zamieniono w państwowy nakaz, oraz dano prezydenckie przyzwolenie na “honorowe zabójstwa” motywując to koncepcją własności mężczyzny nad kobietą. Co bardziej bojowe tendencje opozycyjne na terenie dawnej niepodległej republiki znalazły ujście w ideach Emiratu Kaukaskiego i Kalifatu Iracko-Lewantyńskiego. Tymczasem w Czeczenii nasilił się handel ludźmi i porwania dla okupu, a osoby wynoszące na zewnątrz jakiekolwiek informacje o reżimie Kadyrowa lub o efektach II wojny czeczeńskiej mogą w każdej chwili zginąć z rąk rosyjskiej FSB albo „nieznanych sprawców”. Taki jest obraz kraju, który polski MSZ uważa za bezpieczne miejsce pobytu. Pozostałe kraje pochodzenia niedoszłych azylantów, to dzieląca z Czeczenią los podbitej prowincji Inguszetia oraz Uzbekistan, słynący z jednego z najbardziej represyjnych reżimów na świecie i przodujący w spisie Global Slavery Index (1,24 miliona osób, czyli 4% ludności to niewolnicy).
Nie wiemy, co stało się z dwiema setkami osób, które koczowały przed Terespolem. Na Białorusi polskich korespondentów nie ma wielu, a obecnie wszyscy skupieni są na wyborach prezydenckich. Skoro doszło do przynajmniej jednej próby samobójczej, można zakładać, że migranci są zdesperowani. Logicznie rzecz biorąc, nie mają innego wyboru, jak zostać na Białorusi i podjąć kolejne próby przedostania się za granicę. Publikacja problemu w białoruskich mediach na pewno przyczyni się do zainteresowania się mafii przemytniczej tą kwestią – każdy tego typu zakaz to okazja do zarobku kosztem zdesperowanych ludzi. Część uchodźców będzie bezpośrednio narażona na nieprzyjemności ze strony reżimów swoich krajów – a reżimy potrafią mieć bardzo długie ręce. Osoby te na pewno czeka eksploatacja w takiej czy innej formie, a część z nich ryzykuje życiem. Życiem, które dla partii rządzącej w Polsce miało być świętością, podobnie jak ratowanie kobiet przed molestowaniem, walka z korupcją i przestępczością zorganizowaną, czy obrona tradycyjnych polskich wartości. Kiedyś do takich wartości zaliczało się gościnność, odwagę i zrozumienie dla grup represjonowanych. Dziś, gdy rządzi już tylko prawo religijne, w pisowskich dzielnicach nie ma miejsca na takie przeżytki „poprawności politycznej”. Jeśli ma to służyć krajowi, należało by spytać: „któremu”?
* Raport SIP z monitoringu dostępu do postępowania o udzielenie ochrony międzynarodowej na przejściachgranicznych w Terespolu, Medyce i na lotnisku Warszawa Okęcie: http://interwencjaprawna.pl/docs/ARE-216-na-granicy.pdf
* Artykuł poprawiony, po tym jak uczyniliśmy M. Błaszczaka ministrem spraw zagranicznych.