Nadajemy kolejny fragment opowieści z południowej Europy – tym razem usłyszanej w Macedonii.
– Mam gówniane szczęście. Przyjechałem do Macedonii 7 marca, a dzień później zamknięto granicę.
S. pochodzi z Syrii, ma silny uścisk dłoni, 25 lat na karku i posiwiałe skronie. Od czterech miesięcy siedzi w obozie w Tabanovcach przy granicy z Serbią, w kompletnym impasie, nie wiedząc, co ma zrobić. Wydaje się być znudzony, tak naprawdę jest po prostu zrezygnowany. Gdyby został w Grecji, mógłby ubiegać się o relokację do innych krajów UE, ale ponieważ Macedonia nie jest krajem członkowskim Unii, ten program w niej nie obowiązuje. W teorii można ubiegać się w niej o azyl, w praktyce się to jednak nie dzieje. W zeszłym tygodniu 14 osób z Vinojug, obozu przy granicy z Grecją, postanowiło poprosić o azyl, jednak Komisja odrzuciła wnioski każdej z nich. Dlatego dla większości osób jedynym rozwiązaniem jest nielegalne przekroczenie granicy. Niektórym się udaje.
– W zeszłym tygodniu usłyszałem od jednego gościa z Maroka, że jest już w Niemczech. Też narzekał, że nie ma szczęścia, a udało mu się.
Pytam S. Dlaczego sam nie spróbuje.
– Nie mam już pieniędzy na szmuglerów. Mam młodszą siostrę i jeszcze młodszego brata, muszę się nimi zaopiekować. Bez szmuglerów to zbyt ryzykowne.
Fakt, że utknął tu razem z rodzeństwem, dla którego nie może nic zrobić, sprawia, że popada w coraz większe przygnębienie. Cały czas powtarza, że jest do niczego.
– Ciągle to gówniane szczęście. Gdyby nie wojna, teraz pewnie byłbym prawnikiem. Został mi jeden rok do ukończenia studiów. Nienawidzę swojego życia.
Ale jakoś się trzyma, bo co ma robić. Prawdę powiedziawszy niewiele jest tu do roboty. Obóz jest niewielki, mieszka w nim trochę ponad 100 osób, jest czysto, jest jedzenie i pomoc lekarska, nawet plac zabaw dla dzieci. Czegoś w nim jednak wyraźnie brakuje. Czego? Wolności.
– Nienawidzę tego miejsca. Uwielbiam tych ludzi, ale nienawidzę tego miejsca – S. siedzi w Tabanovcach już od miesięcy, więc ma dobre kontakty ze wszystkimi. Żartuje sobie z wolontariuszami, z mieszkańcami, z policją.
– No tak, nie pozwalają nikomu wyjść, ale niektórzy z nich naprawdę są w porządku. Jeden niedawno poślubił kobietę z Iranu, którą poznał tutaj. Mieszkają teraz razem w Kumanovie, a ona zaczęła pracować dla Czerwonego Krzyża. Daje trochę nadziei, co nie? – Faktycznie policjanci są mili i dowcipni, ale przestają być tacy sympatyczni, kiedy próbujemy wyjść z obozu. Na szczęście są jednak również dziury w płocie, przez które dzieci wychodzą popatrzeć na pociągi stojące na stacji kolejowej sąsiadującej z obozem, a dorośli – aby kupić papierosy lub spróbować przedostać się do Serbii.
Czasami również przez dziurę w płocie można wyjść, aby razem z wolontariuszami wyskoczyć na przykład nad jezioro. Kilka dni wcześniej S. ze swoim rodzeństwem również zabrał się na taką wyprawę, pojechali nad Ochryd. S. w Syrii mieszkał nad morzem i uwielbiał pływać. Mówi, że w wodzie czuje się wolny.
Pyta, czy dobrze pamięta, że Polska też ma dostęp do morza. Dużo wypytuje o Polskę, głównie o to, czy jest w niej sporo migrantów.
– Nie chcę jechać do Niemiec. Za duży tłum. Zawsze będę tam tylko jednym z uchodźców, a ja już nie chcę być uchodźcą, prosić o wszystko, o jedzenie, o pozwolenie na to i tamto. Chcę po prostu znowu zacząć żyć. – Nie ma tylko pomysłu, jak to zrobić. Jedna z wolontariuszek próbuje go namówić na robienie tłumaczeń dla kościoła, który pomagała budować. Kilka lat temu przyjechała w tym celu z Texasu. Jest bardzo miła i uwielbia dzieci – do tego stopnia, że do wszystkich zwraca się, jakby mieli kilka lat. Codziennie wpada do obozu, aby „pomóc tym biednym ludziom”, przywozi Coca-Colę i kolorowanki dla dzieci. Zdecydowanie odradza S. próbę przedostania się do Serbii, mówi mu, żeby był cierpliwy. Ale S. traci już cierpliwość, tylko zamiast frustracji rodzi się w nim zrezygnowanie.
Przechodzimy przez dziurę w płocie, S. uparł się, że odprowadzi mnie na pociąg. Przez te kilka minut przez odjazdem oddycha głęboko, mówi, że wystarczy, żeby wyszedł poza bramy obozu, aby poczuł namiastkę wolności. Tylko, że kiedy ja wsiadam do pociągu, on musi wrócić. Co ma zrobić.
– Widzisz, takie mam gówniane szczęście. Dopiero cię poznałem, a już odjeżdżasz.
Mówię, że chciałabym wrócić za kilka miesięcy, ale mam nadzieję, że on będzie już gdzieś dalej w Europie.
– Akurat. Będę nadal tutaj siedział. Poznałem już tylu ludzi z Europy, wszyscy wpadają na chwilę, potem znikają, a my nadal tutaj jesteśmy.
Relacje z byłego szlaku humanitarnego archiwizuje Solidarność z Migrant(k)ami na Bałkanach.